Saturday, January 23, 2010

DVD, lunch, sunshine, new house and gloves.

House by Citadel

Town Hall


I awoke from a dream at 7:30AM to another dream. The first involved my brother who I have dreamt more of since being in Poland than any other time in my life.

The second dream really wasn't a dream though at first I thought it must be. I got out of bed, walked into the dining room, looked out the window and there wasn't a cloud in the sky. It was bright, the sky was blue and the sun was rising over the trees in the forest close to the flat. I went into the bathroom, washed my face, put a cleaner in my eyes and returned for another look. No, it was not a dream! The sun was actually out and the sky was blue and cloudless. OH, HAPPY DAY!! I wanted to wake Joan up to show her this miracle but instead I let her sleep. If I saw one cloud appear I would have woken her to see this great event.

At 9:30AM I heard the door to the bedroom open and I rushed to her to bring her to see this magnificient sight. No gray clouds, no sunless day. Not a day to be waisted so we got dressed, didn't eat breakfast but instead went out to the shop to pick up our repaired DVD player. Cost of the repair was 90zl.

A cold day outside but we had sun. Life is good. She didn't recieve any cards or emails for grandmothers day since it is not celebrated in the U.S. so I decided to take her to lunch at La Scala, the restaurant we went to last week.

We arrived at 12:15PM, the only people once again in this restaurant. Instead of sitting on the main floor we chose to sit on the second floor at a table by a window overlooking Zamkowa street. The same waitress we had last time waited on us and remembered us, probably because we spoke English. We ordered the ministrone soup and coffee latte. The soup was 9zl and the latte 10zl. The soup was very good, with cauliflower, carrots, tomatoes, rugola, yellow and red peppers. Also served with it was a bread with whole grains. For 40zl we had a nice lunch, paid the bill and walked down Wielka street to the rynek to take a few pictures with sunshine. The bread reminded me of the breads I use to bake when I lived in the woods of Michigan. My last name, Piekarczyk, means "son of baker" although I know of no one I have found in my family tree who was a baker but most of my research, if not all, has been on the side of my mother, Kazmierczak. This name means "destroyer of Peace". Even so, I found great satisfaction in baking breads and made at least one or two each week during that time. When Joan would come to visit me I always made a bread before her arrival so my house would have this good aroma in the air. Good bread has always been a valued feature in Polish history.

On the way we saw a car with the dreaded "boot" on its' front wheel, effectively stopping it from going anywhere until the owner called the police to have it removed after paying a 300zl fine for parking in an unauthorized zone.

Walking back to the car from the rynek I found a brand new pair of brown gloves some woman had lost, picked them up and gave them to Joan. They fit her hands perfectly so now she has another pair of gloves :-)

We drove next to Pestka to find a present for our granddaughter Nikki. She wants a kitten or a horse for her birthday so we searched for a stuffed animal. We found a nice little horse that we will send to her since we can't send a real horse or kitten.

We drove past the Citadel, a large park in Poznań of historical significance and came across this rather large new house that I took pictures of.

Back at home I connected the repaired DVD player, made sure it worked right and tonight we will watch the animated cartoon "The Point" once again. Part 1 is on the right side of this blog.

Yes, it was a good day and I hope to have many more in the future.

Slideshow.


Obudziłem się ze snu o godzinie 7:30 AM to inny sen. Pierwszy udział mój brat, który muszę marzyć więcej, ponieważ Polska nie jest w jakimkolwiek innym okresie mojego życia.
Drugi sen naprawdę nie był sen choć na początku myślałem, że musi być. Wyszedłem z łóżka, poszedł do jadalni, wyjrzał przez okno i nie było chmur na niebie. Było jasne, niebo było błękitne, a słońce wznosi się nad drzewami w pobliżu lasu do mieszkania. Poszedłem do łazienki, myje twarz, pakowane sprzątaczka w oczy i wrócił do innego wyglądu. Nie, to nie był sen! Słońce rzeczywiście się i niebo było błękitne i bezchmurne. OH, HAPPY DAY! Chciałam się obudzić Joan się jej pokazać ten cud, lecz ja pozwalam jej spać. Jeżeli widziałem obłoku bym się obudził ją zobaczyć tego wielkiego wydarzenia.
O 9:30 usłyszałam drzwi do sypialni otworzyć i poszła do celu dostosowania jej, aby zobaczyć ten wspaniały widok. Nr szare chmury, nie bezsłoneczny dni. Nie było dnia, aby być zwężone, więc ubrał się, nie jedzą śniadanie, ale zamiast tego wyszedł do sklepu, aby odebrać nasze naprawiony odtwarzacz DVD. Koszt naprawy został 90zl.
Zimny dzień na zewnątrz, ale mieliśmy niedz Life is good. Ona nie otrzymała żadnych kart lub e-maile na dzień babci, ponieważ nie jest obchodzony w Stanach Zjednoczonych, więc postanowiłem wziąć ją na lunch w La Scali, poszliśmy do restauracji w zeszłym tygodniu.
Doszliśmy do 12:15, tylko ludzie po raz kolejny w tej restauracji. Zamiast siedzieć na parterze wybraliśmy usiąść na drugim piętrze przy stoliku przy oknie z widokiem na ulicy Zamkowej. Sam kelnerka mieliśmy po raz ostatni czekali na nas i przypomniał nam, prawdopodobnie dlatego, że mówił po angielsku. Zamówiliśmy ministrone zupę i kawę latte. Zupa była 9zl i latte 10zł. Zupa była bardzo dobra, z kalafiora, marchwi, pomidorów, rugola, żółte i czerwone papryki. Również podawane z jej chleb z pełnego ziarna. Dla 40zl mieliśmy lunch, zapłacił rachunek i poszedł w dół ulicy Wielkiej na rynek do podjęcia kilka zdjęć z promieni słonecznych. Chleb przypominała mi pieczywa używać do wypieku kiedy mieszkał w lesie, Michigan. Moje nazwisko, Piekarczyk, oznacza "syn piekarza", chociaż wiem, nikogo nie znalazłem w moim drzewie genealogicznym, który był piekarzem, ale większość moich badań, jeśli nie wszystkie, była po stronie matki, Kaźmierczak. Ta nazwa oznacza "Destroyer of Peace". Tak, znalazłem wielką satysfakcją w wypieku pieczywa i wykonane co najmniej jeden lub dwa w tygodniu w tym czasie. Kiedy Joan przyjdzie mnie odwiedzić I zawsze chleb przed jej przyjazdem, tak mój dom byłby to dobry zapach w powietrzu. Dobry chleb zawsze był cenionym elementem w historii Polski.
Po drodze zobaczyliśmy samochód z przerażającą "boot" na swoim "przedniego koła, skutecznie przerywając go od pójścia w dowolnym miejscu, dopóki właściciel wezwał policję, aby ją usunąć po zapłaceniu 300zł grzywny za parkowanie w strefie nieupoważnione.
Wracając do jazdy samochodem od Rynku znalazłem zupełnie nową parę rękawiczek brązowy jakaś kobieta straciła, wziął je i dał Joan. Wpisują się one w ręce idealnie, tak teraz ma inną parę rękawiczek :-)
Jechaliśmy obok Pestka znaleźć prezent dla naszej wnuczki Nikki. Chce kotek lub konia na urodziny więc szukaliśmy pluszowe zwierzątko. Znaleźliśmy miły mały koń, który wyślemy do niej, ponieważ nie możemy wysyłać prawdziwe konie lub kotek.
Jechaliśmy koło Cytadeli, duży park w Poznaniu o znaczeniu historycznym i wszedł w całej tej dość duży dom, że ja zajmowałem się nowe zdjęcia.
Po powrocie do domu i podłączony naprawiony odtwarzacz DVD, dbał o to działało prawo i dziś będziemy oglądać Film animowany "The Point" jeszcze raz.
Tak, to był dobry dzień i mam nadzieję, że o wiele więcej w przyszłości.

1 comment:

  1. My father had an expression for winter weather: Clear as a bell and cold as h*ll! This works perfectly. If one wants warmer winter weather than you must put up with clouds and gray weather. If you want clear skies and sun then you must deal with colder weather.

    ReplyDelete